Gdy narasta frustracja...
22:41
Mieliśmy takie marzenie, a ja w głowie już urządzałam jego wnętrza. W leniwą sobotę o poranku serwowałam nam kawę na werandzie, zerkając jednym okiem na dwójkę biegającą w piżamach po jeszcze mokrej od rosy trawie.
Miałam w sobie wiele wiary w to, że powolutku wszystko nam się układa tak jak sobie zamarzyliśmy. Nawet nie powolutku - całkiem szybko, całkiem spontanicznie - pod hasłem jedyna taka okazja!
Trzy tygodnie niepewności, formalności, załatwiania, dowiadywania się, które przeplatała nadzieja, że jeśli zacisnę zęby to może jednak się uda.
Nie udało się, bo stare domy mają to do siebie, że czasami są za stare, by przywrócić im życie.
A ja pękłam.
Na pół.
Wszystko to co chowałam skrzętnie po kieszeniach nagle zaczęło przybierać niebotyczne rozmiary. Wszystkie te troski, zmęczenie, nieprzespane noce. Oczy na zapałki, skrywane frustracje z niemocy. Wszystko to co tłumiłam w sobie od dłuższego czasu, wyleciało na środek dopiero co wypranego na kolanach dywanu. A przecież prosiłam go od dwóch miesięcy, żeby to zrobił. I jeszcze o tysiąc innych rzeczy prosiłam. O tę godzinę dziennie spokoju - ale skąd tu czerpać spokój, skoro słyszę tylko, "tatko, tatko...", " No, za chwileczkę". A mnie krew zalewa, ręce opadają
I ten kręgosłup co turla się po podłodze też. Ja razem z nim, ledwie się toczę, bo nogi puchną, bo biodra bolą, bo ledwie dzisiaj z łóżka mogłam wstać.
Przypominam sobie słowa z soboty - "Podziwiam Cię, tyle czasu na nogach, na pewno nie chcesz usiąść?! ". Nie On mnie podziwia, a inne matki, które chyba wiedzą, że czasami potrafi być ciężko.
Tak naprawdę ja wcale o tych nogach nie myślę, bo... jakoś po prostu nie myślę. Myślę za to, że musimy jeszcze pojechać po materac do Lei łóżka i przemierzyć kilometry urządzonych wnętrz w szwedzkiej sieciówce. A przecież najchętniej zapadłabym w głęboki sen.
Myślę o zaległościach, o piętrzącej się przede mną stercie rzeczy, które miałam zrobić. Myślę o samotności i zagubieniu, które dopadają mnie z każdego, coraz krótszego dnia.
Przypominam sobie moją obietnicę, że tym razem nie będę dzielna, że odpuszczę sobie, skorzystam ze wszelkich możliwych przywilejów ciężarnej.
Obiecywałam, że żadnych masek, żadnych sztucznych póz.
Że będę mówić na głos o swoich potrzebach.
Po raz kolejny okazuje się, że marna ze mnie ciężarna. Powtarzam ten sam schemat co ostatnio.
To chyba gdzieś w genach mam(y) zakodowane?
To robienie dobrej miny do wszystkiego. To usilne przekonywanie siebie i wszystkich dookoła, że "to nic takiego", że "jest okej".
A potem następuje kumulacja wszystkich złych myśli, złych emocji, frustracji i pozbierać się do kupy w żaden sposób nie można. No, bo kiedy, skoro trzeba ten cały bałagan dookoła najpierw zebrać...
Można zbudować za to wieżę. Na pocieszenie, aż po sam brzuch.
Więcej o świetnej akcji u "O tym, że...". !
23 komentarze
Ech...no tak już mamy a pocieszenie to marne że ja miałam i mam tak samo...marze a gdy już prawie się spełnia to leci wszystko na łeb na szyję....chociaż jedno się spełniło i trzymam kciuki żeby u Was też:)))
OdpowiedzUsuńDzięki kochana ! Na pewno przyjdzie ten dzień ! :)
UsuńCisną mi się na usta słowa Tomasza Lipińskiego: "Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie..." wiem bo przeżywałam to co ty kilka razy... nadzieja pękała jak bańka mydlana dwukrotnie, potem pojawiło się światełko w tunelu i w końcu jesteśmy Tu... trzeba mocno wierzyć o odrobinkę pomóc losowi...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Wam zazdroszczę bardzo ! Pamiętam jak wrzucałaś zdjęcia pt. " tu kiedyś będziemy mieszkać". i wszystko wydawało się takie odległe...:) a teraz już tam mieszkacie ! :)
UsuńDobra znajoma frustracja. Mam to samo. Z nim to samo. A problem głównie w głowie mojej. Idź spać. Po prostu. Materac kupisz później.
OdpowiedzUsuńUsuń
Właśnie dlatego uważam, że prawie wszyscy są tacy sami. Różnica jest tylko w podejściu kobiet, idealistki mają zdecydowanie ciężej.
OdpowiedzUsuńNajwyraźniej tak...:)
UsuńJa również Cię podziwiam, masz bardzo dużo na głowie. Dziwie się jak dajesz sobie z tym wszystkim radę.
OdpowiedzUsuńCzasami jest mi głupio, bo wiem, że wiele innych matek ma jeszcze gorszą sytuację ode mnie...
UsuńTo dziwne, ale... pękłyśmy tego samego dnia. Ja również, dokładnie kilka dni temu musiałam pożegnać marzenia o tym domu. Tak starym, ale nadal dobrym, prawie naszym w marzeniach, w marzeniach przeze mnie przywracanym do świetności. Nie wytrzymałam, bo on nie rozumie, co to znaczy, poświęcić tak wiele godzin na szukanie, dzwonienie, jeżdżenie, obliczanie, by na końcu dowiedzieć się, że co? Że nie. Jest mi niedobrze ze złości.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że u Ciebie dziś lepiej, bo cała te reszta wpisu, wiesz :*
Spotkała nas chyba ta sama sytuacja, też już blisko byliśmy, tak naprawdę ta ostatnia ocena rzeczoznawcy miała dać nam możliwość podjęcia ostatecznej decyzji.
UsuńSzukamy dalej, choć ja mam ochotę odpuścić i pocieszyć się po prostu jakimś mieszkaniem... Nie wyobrażam sobie tego - bo całe życie mieszkam w domu ( oprócz studiów, ale to coś zupełnie innego) i wizja mieszkania mnie przeraża...
Nas z kolei zatrzymały finanse. Dom jest w całkiem dobrym stanie, ale przy moich żałosnych zarobkach wyliczona rata kredytowa by nas zabiła, a sprzedający nie chce zejść więcej z ceny i mój mąż podjął niepodważalną decyzję :(
UsuńJa z kolei mieszkam całe życie w bloku i nie mam nic przeciwko temu, pod warunkiem, że będzie to chociaż raz w życiu inne osiedle, niż to obecne.... i niestety, na żadne inne nas nie stać, bo mieszkania kosztują tyle, co domy.
U nas też finanse zaważyły - ilość pieniędzy jakie musielibyśmy wpakować w remont ( bo da się...) była zdecydowanie większa niż zakładaliśmy - i podobnie nie chcemy pchać się w kredyt, który pozwoli nam ledwie ciągnąć od 10 do 10...
UsuńAle znajdziemy to nasze miejsce na ziemi, wiesz? :*
Podpisuję się pod tym postem w 100%.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to Cię pocieszy, ale to przechodzi, znów wraca dawna energia do działania. Niestety potem sytuacja się powtarza i znów przechodzi, i tak cały czas. Ja mam cichutką nadzieję, że wszystko się poukłada, jak już Maleństwo będzie z nami, ale do tej pory jeszcze tyle do zrobienia...
A Tatuś? Tatuś nigdy nas nie zrozumie, taka prawda. Bo to nie on cały dzień człapie ociężały, ogarnia wszystko wokół i planuje co będzie jutro. Codziennie zdzieram sobie język i tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę... jest troszkę lepiej, ale zaraz znów wraca stary porządek.
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci pogody ducha i pozytywnego nastawienia. To pomaga;)
Z tym tatusiem to i nas w stu procentach to samo. Ostatnio to już nawet odpuściłam sobie mówienie, tłumaczenie, proszenie... bo wiem, że i tak wszystko na chwilę - a zaraz zaczniemy znów ten sam cykl...
Usuńjak ja dobrze Cię rozumiem . 3maj się ciepło buziaki dla całej waszej rodziny
OdpowiedzUsuńUsuń
Tak to jest z marzeniami, że rzeczywistość finansowa rzadko idzie z nimi w parze. Ja tez odłożyłam białe, drewniane podłogi na rzecz pomocy bliskim i wracam na stare śmieci tyle, że tym razem nasze. Trzymam kciuki za Twoje/ Wasze plany, bo zawsze sobie tłumaczę, że nic nie dzieje się bez przyczyny :)
OdpowiedzUsuńA ojcowie dzieci naszych nigdy nie mają w sobie dość empatii. Nie pytaj co czasem przychodzi mi do głowy z bezsilności i osamotnienia w byciu rodzicem, kiedy widzę jego wzrok wlepiony w monitor, a ja od kilku godzin walczę z sobą i płaczącym do północy dzieckiem.
Mam ochotę iść tam do was i strzelić Twojego Pe., w głowę !
UsuńTego też próbowałam. Bezskutecznie ;)
UsuńKażdy ma chyba takie dni, kryzys. Dość pokazywania wszystkim, jestem silna, dam radę, wszystkiemu podołam. Trzeba sobie zrobić reset odpocząć od wszystkich i wszystkiego nabrać dystansu i wrócić z nowym spojrzeniem, nowymi pomysłami i może jakimiś zmianami. Co do planów, marzeń wszystko się poukłada, myślenie o tym, tak mi się wydaje, pomaga bo gdzieś to cały czas do siebie przyciągasz :) p.s. wieża super !!!
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa ! Gdyby tylko była możliwość odpoczynku, oderwania się, wyjazdu gdzieś na chwilę...
UsuńDziękuję, że jesteś