Kto tu zagląda od dłuższego czasu wie, że lubię babrać się w odnawianie starych, bóg wie skąd przytarganych rzeczy.
Nie inaczej było tym razem. Wypatrzyłam je na giełdzie staroci.
Leżało w kącie, rozklekotane, z chyboczącą nóżką... No, cudo!
Jakub mój puknął się w czoło i ze słowami " ja tego naprawiał nie będę" poszedł dalej.
Nie obyło się bez fochów (moich), tupania nogą i argumentów różnego rodzaju. Dopięłam swego, wrócił po nie i utargował cenę na całe... 10 zł !

Potem przyszedł czas leżakowania, minęło pół roku, a noga stanęła na miejscu, a całość ulokowaliśmy w Lei pokoju i tak stało i czekało na cud renowacji.

Potrzebowałam półtora roku i motywacji w postaci przeprowadzki, żeby którego,  jeszcze w miarę letniego dnia, przeszlifować je ( Jakub nie wierzył, że się da) i pomalować ( też nie wierzył).  Robota na hmm... ze dwie godzinki.
I tak oto powstało idealne biurko  dla przedszkolaka.
Uwielbiam jego podnoszony blat.


Całość przeszlifowałam, żeby pozbyć się stare warstwy lakieru,
Dół pomalowałam akrylową farbą do drewna, a wnętrze blaty biurka pomalowałam farbą tablicową, która została nam po remoncie. ;)

Strasznie, żałuję, że nie zachowałam nigdzie na dysku zdjęcia totalnie sprzed reperacji biurka, bo było naprawdę w fatalnym stanie.